Wszędzie jest tak samo

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Szukasz swego miejsca. Przemieszczasz się. Wędrujesz z punktu do punktu. To, co posiadasz w danej chwili nie wystarcza. Chcesz więcej. Czegoś nowego, nowych wrażeń, nowych emocji. Poszukujesz. Pragniesz zmiany otoczenia. A gdy w końcu wyśniona kraina jest na wyciągnięcie ręki następuje rozczarowanie. Okazuje się, że coś jest nie tak. Inaczej to sobie wyobrażałeś/aś. I pada dobrze nam znane: „a miało być tak pięknie”.

Willie i Eddie to dwóch nowojorczyków, którzy żyją z dnia na dzień. Nuda jest nieodłączną towarzyszką ich ziemskiej wędrówki. Nie pracują, nie uczą się, kombinują jak zarobić, by się nie namęczyć. W ich światek wkracza Eva, która przyleciała do Ameryki z Budapesztu. Oczekuje, że w końcu znalazła miejsce idealne.

Jarmusch stawia sprawę jasno. Zresztą my już to wiemy, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Panuje wszechobecne przekonanie, że zawsze mamy pod górkę, podczas gdy inni żyją w błogim stanie. I w końcu, gdy my sami docieramy do upragnionego celu okazuje się, że jednak wcale nie jest tak kolorowo. Wystarczy przyjrzeć się filmowym bohaterom, chociaż tu bardziej pasuje określenie postaciom. Dwójka mężczyzn tak właściwie nie wie czego chce od życia. Po prostu wegetują. Na darmo można doszukiwać się jakiegoś sensu ich żywota. Upływa dzień za dniem, a oni zamiast zmienić siebie zmieniają miejsca pobytu. I chociaż otoczenie inne, odczucia pozostają te same. Nawet Floryda wcale nie robi wrażenia.

Wyobrażenie o amerykańskim śnie po seansie „Inaczej niż w raju” pryska niczym bańka mydlana. Obecnie nieco zmieniło się nasze podejście, ale jeszcze nie tak dawno wydawało się nam, że Ameryka to raj, w którym gotówka rośnie na drzewie. Wystarczy przyjrzeć się Willy'emu. On nawet nie przyznaje się, że pochodzi z Węgier. Jego kumpel myślał, że jest Amerykaninem. Języka węgierskiego unika jak ognia, w jego towarzystwie lepiej się nim nie posługiwać. Spójrzmy również na Eve. Opuszcza swój rodzinny kraj, by w Ameryce zaznać prawdziwego życia. No ale jak się okazuje i tu wszystko jest takie samo. Mimo wszystko wciąż tkwi w przekonaniu, że gdzieś jest lepiej. Postanawia zawrócić do Europy, ale gdy się okazuje, że jedyny samolot w tym dniu odlatuje do Budapesztu waha się. Tam już była, stamtąd uciekła. Nie chce wracać, bo wie, że nic dobrego ją tam nie czeka.

Marzenia zderzają się z rzeczywistością. Jarmusch tworzy nieco mniej atrakcyjny album amerykańskiego społeczeństwa. Mniej atrakcyjny, ale przecież prawdziwy. Ameryka to też brudne ulice, nieprzyjemne mieliny i bary szybkiej obsługi. Czarno-białe zdjęcia jeszcze bardziej uwydatniają gorszą twarz idyllicznej krainy. Długie ujęcia i nieco monotonna narracja niemalże usypiają widza. Tu nawet ciężko jest mówić o grze aktorskiej. Mamy do czynienia z naturszczykami. Oni po prostu pojawiają się na ekranie i w tym jest moc. Sceny z życia bez jakiejkolwiek obróbki. I taki oto klimat tej produkcji. Prosto, bez fajerwerków. Wiem, że nie każdy to kupi.

Nie wykluczone, ba to jest nawet pewne, że część widzów nieziemsko się wynudzi na seansie „Inaczej niż w raju”. Można pokusić się o stwierdzenie, że film jest tak nudny jak jego bohaterowie. Ale spokojnie, bynajmniej nie jest to zarzut kierowany pod adresem Jarmuscha. Kto z jego twórczością miał do czynienia doskonale wie, czego może się spodziewać. Gdzieś nawet wyczytałem, że określenie filmu Jarmuscha nudnym jest dla niego komplementem. Rzeczywiście coś w tym jest. Jednak nie odbierajcie tego dosłownie, bo mimo wszystko zachęcam Was do obejrzenia tejże produkcji.

Wcześniej opublikowano na: www.kinomaniaki.com

Zwiastun: